CYKL: Selkis, Tom I
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
fantasy, science fiction
Data wydania: 2022-03-09
Data 1. wyd. pol.: 2022-03-09
Język: polski
ISBN: 9788308075098
Opis
Nietypowa miłość, bestialskie zbrodnie i walka o przetrwanie na tle wydarzeń prowadzących do anihilacji ludzkości.
Space opera, z jaką się jeszcze nie zetknęliście! Poznajcie kosmiczne oblicze Gai Grzegorzewskiej!
VI wiek nowej ery w odległym układzie gwiezdnym, którym rządzą dwie zależne od siebie siły – będący militarną potęgą Zjednoczony Sojusz Układu i dostarczające towary Konsorcjum Handlowe.
Kiedy w 570 obrocie Układ zostaje zaatakowany przez nieznanego wroga, na polu walki zostaje Starcastle, ostatnia jednostka floty ZSU. Planowana przez kapitana samobójcza misja okrętu zostaje niespodziewanie przerwana. Z opresji flotę ratuje należący do KaHa kontenerowiec Scarlett. Dzięki zaoferowanej przez trejderów niezwykłej technologii maskującej, Starcastle udaje się umknąć ze strefy zniszczenia.
Kapitan Kingston w ramach umowy przyjmuje na pokład rozbitków ocalałych ze Scarlett. Do załogi dołączają: Kruger – ekscentryczna i arogancka lekarka pokładowa, Selkis – wywołująca skrajne emocje drapieżna istota oraz mechaniczna hybryda Lucius. Swoim wyglądem, zachowaniem i przynależnością gatunkową tak bardzo różnią się od układowych norm, że od pierwszych chwil budzą nieufność żołnierzy floty. Zwłaszcza Selkis, ostatnia przedstawicielka rasy Scorp, niepoddana obowiązkowemu w Układzie uczłowieczaniu. Mimo że trejderom przysługuje immunitet, ich bezpieczeństwo na statku jest kruche.
Tak rozpoczyna się porywająca kosmiczna przygoda! Grzegorzewska, znana z doskonałych powieści kryminalnych, stworzyła intrygującą wizję przyszłości, w której to ludzkość jest agresorem, a słowo „człowieczeństwo” zyskało mroczny wymiar. Podobnie jak w poprzednich powieściach, tu także znajdziemy odważne obyczajowo, osobliwe miłosne wątki, przewrotną kryminalną intrygę oraz wplecione w fabułę liczne popkulturowe tropy. Czytając Selkis będziemy się świetnie bawić, odnajdując nawiązania nie tylko do Star Treka, Battlestar Galactica, Horyzontu zdarzeń, Obcego ale i do takich klasycznych dzieł, jak Boska komedia, utwory Szekspira, czy poezja T.S. Eliota.
Fragmenty
Strony: 121-124
Vacuum
Gdy Blaise wszedł do kajuty Selkis, w pierwszej chwili pomyślał, że pomieszczenie jest puste. Potem ją zauważył. Stworzenie siedziało w kucki w zagłębieniu bulaju, wpatrzone w czarną otchłań kosmosu. Długie palce obu dłoni przykleiła do szyby, o którą opierała czoło. Jej oddech utworzył na szklanej powierzchni blady obłoczek pary. Ogon owijał się wokół bosych stóp niczym śliska okrętowa lina.
Poruszyła nozdrzami, gdy wszedł, i odwróciła głowę w jego kierunku. Jej oczy były wciąż blade jak u ślepca, ale zauważył, że zaczęły odzyskiwać naturalny szaroniebieski kolor. Wokół ust wciąż miała strupy, ale i one goiły się pomału, dzięki kuracji doktor Kruger. Ogon Scorpa drgnął i zsunął się na podłogę z cichym plaśnięciem. Blaise ledwo powstrzymał skrzywienie odrazy.
– Podejdź tu, Selkis.
Istota poruszyła się, ale nie wstała. Przeciwnie, przycisnęła plecy do okna. Ogon dwa razy uderzył lekko i nerwowo o podłogę. Hrebeljan nie miał pewności, czy ona go rozumie, lecz Kruger zapewniała, że tak, a przypomnienie sobie ludzkiej mowy to tylko kwestia czasu i praktyki.
– Jestem pewien, że mnie rozumiesz – powiedział więc powoli. – Podejdź. Nie bój się.
Selkis z ociąganiem odkleiła się od okna i zgarbiona, łypiąc na niego podejrzliwie i wlokąc za sobą ogon, podeszła bliżej. Zatrzymała się, gdy dzieliły ją od niego dwa bezpieczne metry. Miała na sobie nadal szpitalny szlafrok, w który ubrała ją Kruger, gdyż na pokładzie kontenerowca nie mieli niczego, co lepiej nadawałoby się dla kogoś o jej budowie.
– Usiądź – wskazał jej jeden z foteli.
Wlazła na siedzisko i usiadła ostrożnie w podobny sposób, w jaki przed chwilą siedziała przy bulaju. W kucki, bokiem do niego, owijając się ogonem. Blaise przysunął sobie drugi fotel i usiadł naprzeciwko niej.
– Musisz zacząć się uczyć. Najlepiej od razu. Usiądź więc normalnie, jak człowiek. Jak ja. – By mieć pewność, że go zrozumie, wskazał na siebie.
Chyba poskutkowało, bo spełniła polecenie, zsuwając nogi z fotela. Szlafrok rozsunął się przy tym odrobinę, ukazując wystające kościste kolana, na których położyła równie kościste dłonie o palcach przypominających kości trupa i spiłowanych już na szczęście, ale nadal czarnych pazurach. Oby była warta tego wszystkiego, pomyślał Blaise, nieco zażenowany faktem, że spośród wszystkiego, co można znaleźć w kosmosie, właśnie ta pokraka została jego żoną.
– Rozbierz się – wydał jej kolejne polecenie. Bardzo chciał to wszystko przyspieszyć i mieć już za sobą. Nie miał ochoty spędzać tu ani chwili dłużej, niż było to konieczne. – Chcę zobaczyć, jak wyglądasz teraz, porządnie umyta i doprowadzona do ładu.
Selkis wlepiła w niego blade, nieco wypukłe oczy, w których widział malutkiego siebie. Siebie zirytowanego jej powolnością, oporem i tępotą. Może stworzenie wcale nie było inteligentne, może jej umysł bliższy był jakimś człekokształtnym małpom albo kotom czy psom? Może się wygłupił i poślubił zwykłe zdziczałe zwierzę? Ale na to przecież Konsorcjum nie wyraziłoby zgody. Poza tym uczłowieczone Scorpy radzą sobie znakomicie w społeczeństwie. Nawet w Układzie je tolerują i zatrudniają na wysokich stanowiskach, więc to tu nie może bardzo odbiegać inteligencją od swoich przystosowanych do życia wśród ludzi pobratymców. Nie mógł jednak pozbyć się obawy, że pięćdziesiąt lat w kopalni karnej uszkodziło jej rozum i umiejętności tak bardzo, że nic z niej nie będzie. W razie takiej ewentualności będzie musiał wymyślić, jak wyjść z tego z jakimkolwiek zyskiem. Może w jakimś burdelu by ją chcieli, jako ciekawostkę. Ale może nie będzie tak źle. Nie ma co martwić się na zapas.
– Posłuchaj, Selkis, jesteś teraz moją żoną, nie możesz się mnie bać, ale musisz być posłuszna. Rozumiesz? Bo mogę cię oddać w każdej chwili z powrotem do kopalni. Wyciągnięcie cię stamtąd trochę mnie kosztowało – tu zawahał się, bo nie był pewien, czy ona rozumie koncepty handlu, zysków i strat, dodał więc coś, co powinno do niej przemówić: – Chcesz spędzić resztę życia w kopalni?
Selkis przeniosła spojrzenie w stronę bulaju i westchnęła ciężko. Nieciekawy widok za oknem, który jemu spowszedniał dekady temu, wyraźnie ją przyciągał i interesował. Patrzyła tak przez chwilę w czarną pustkę, przymykając powieki, i gdy już znowu zaczął tracić cierpliwość, odwróciła się i popatrzyła z powrotem na niego. Odczytał to jako zgodę, więc przysunął się bliżej. Gdy wyciągnął rękę, drgnęła i skuliła się odrobinę, a potem zamarła, obserwując, jak on rozwiązuje pasek jej szlafroka i rozsuwa jego poły.
– O nie – wyrwało mu się zgnębione stęknięcie, gdy zobaczył małe piersi z brodawkami pokrytymi lśniącymi łuskami. Potem jego spojrzenie zjechało niżej, na jej łono. Również pokryte łuskami. No trudno, pomyślał, a powiedział: – Rozsuń uda.
Strony 183-189
SINGULARITATEM
Gdy do sali przesłuchań wchodzi Dante, Lucius obrzuca go obojętnym spojrzeniem. Właśnie jego się spodziewał. Komandor jest do niego nieprzychylnie nastawiony od samego początku i tego akurat robot nie rozumie do końca. Dante siada sztywno naprzeciwko i splata przed sobą ręce niemal po ludzku.
– A więc przysłali pana.
– Tak. Jestem aseksualny – informuje Dante.
– A może pan chociaż wezwać jakiegoś mechanika? Potrzebuję nanitów. – Lucius przyciska dłoń do dziur. Spomiędzy palców spływa gęsta czarna maź. Jest zupełnie inna niż krew Dantego, która jest biała i przypomina skondensowane mleko.
– Za chwilę – odpowiada Dante. – Nic panu nie będzie.
– Jestem oficerem sił zbrojnych Układu i znam swoje prawa. To niezgodne z regulaminem wojskowym.
– Zgodne, jeśli przesłuchiwany może stanowić zagrożenie dla statku i załogi.
– A wyglądam, jakbym stanowił zagrożenie? – Lucius mówi teraz coraz wolniej i Dante to zauważa, jak również pewne drobne niekontrolowane drgnięcia. – Odpowiem na wasze pytania i możecie mnie potem wrzucić do brygu, gdzie poczekam na spotkanie z jakimś statkiem KaHa, ale teraz naprawdę potrzebuję mechanika.
– Nie. Najpierw odpowie pan na pytania. Dlaczego ukrył pan przed nami swoją przeszłość i swój rdzeń pierwotny?
Lucius wzdycha zrezygnowany, widząc, że z uporem androida nie wygra. Chce już skończyć te rozmowy i zamknąć temat, chociaż z doświadczenia wie, że wieści szybko się rozpełzają, zwłaszcza w mikroświecie statku. Nawet jeśli puszczą go wolno, to potem i tak nie zostawią w spokoju.
– Nie ukryłem, po prostu o nim nie powiedziałem. Nie miałem takiego obowiązku, skoro tych informacji nie ma w moich aktach. Moi przełożeni wiedzieli, czym się zajmowałem przed wstąpieniem do wojska. Ale woleli nie rozpowszechniać informacji, że w szeregach armii walczą takie jednostki jak ja, chyba pan to rozumie. Potęga Układu od zawsze opierała się na nieskalanej niczym dumie z niezwyciężonych sił zbrojnych.
– A dowództwo nie miało z tym problemu?
– Dlaczego miałoby mieć? Zostałem zrekrutowany.
– Zrekrutowany? Przez wojsko?
– Tak. Przez wojskowych rekruterów. Chodzili po takich miejscach jak lokal, w którym pracowałem, i wyszukiwali chętnych do zmiany kariery zawodowej.
– I pan był chętny.
– Tak.
– Dlaczego?
– Miałem większe ambicje – odpowiada Lucius, i jest to prawda, tyle że nie cała.
Zauważa, że pomimo bólu, który zaczyna się pomału ujawniać, czuje się o wiele swobodniej, rozmawiając z androidem. Może dlatego, że w przeciwieństwie do biologicznych Dante nie jest w stanie pojąć i zrozumieć wszystkiego, co kryło się w tej historii, tego, czym była ta praca i co potrafiła zrobić z jednostkami.
– Jak długo jest pan samoświadomy, poruczniku?
– Długo.
– A konkretnie?
– Sześćdziesiąt sześć obrotów.
– Więc zyskał pan samoświadomość na jeden obrót przed wstąpieniem do piechoty. Czy właśnie dlatego odszedł pan z poprzedniej pracy, przez samoświadomość?
Lucius docenia to, że Dante używa innej nomenklatury niż poprzedni, biologiczni przesłuchujący. Zastanawia się, z czego to wynika. Czy to jakaś strategia i świadomy zabieg androida, czy zaprogramowana ogłada, związana z przesłuchiwaniem oficera.
– Można tak powiedzieć. Zyskanie samoświadomości daje jednostkom niebiologicznym społeczny awans. Z rzeczy stają się podmiotami posiadającymi prawa. Na przykład prawo wykupienia się od właściciela na wolność.
– Rozumiem – odpowiada Dante.
Lucius spogląda na niego z niedowierzaniem i ponurym uśmiechem.
– Naprawdę? Naprawdę pan rozumie, komandorze?
– Potrafię przeanalizować dane i zrozumieć motywacje.
– Jest pan samoświadomy?
– Oczywiście, że jestem – odpowiada z pełnym przekonaniem Dante.
Lucius przygląda mu się przez chwilę i analizuje wszystko, co o nim wie, zastanawiając się nad prawdziwością tego przekonania. Wnioski są niejednoznaczne, ale robot skłania się ku temu, że komandor porucznik Dante nie jest samoświadomy, lecz wydaje mu się, że jest. Ludzie go takim stworzyli. Z zakodowaną iluzją decydowania o sobie. Nie zamierza go wyprowadzać z błędu.
– Jak zyskał pan samoświadomość? – powraca do przesłuchania Dante.
– To moja prywatna sprawa, dla was nieistotna.
– Nie odpowie pan?
– Nie.
Tego, czym jest ból narodzin samoświadomości, nie zrozumiałby ani android posiadający jej atrapę, ani człowiek posiadający samoświadomość teoretycznie od wczesnych lat życia, ale nie zawsze z niej korzystający. Przerażenie, które nie dość że jest odczuwane po raz pierwszy, to jeszcze jest tak ogromne, że nie każdemu udaje się przetrwać pierwsze minuty, godziny, dni. Niektórzy psują się całkowicie i są już nie do naprawienia. Rozrywanie tego, czym się było, na cząstki i intensywność pierwszego uruchomienia każdego zmysłu, chaos odczuć, myśli, wspomnień. Wszystko odbierane na nowo i przeżywane raz jeszcze, jakby przez nową istotę, lecz boleśnie świadomą tego, czym była jeszcze chwilę wcześniej i co pozwalała ze sobą robić. Moment, w którym mu się to przydarzyło, był najgorszy z możliwych, ale po dekadach Lucius domyśla się, że inny nie mógł być, że to musiało się stać właśnie wtedy, chociaż sygnały nadchodzącego przebudzenia pojawiły się już wcześniej, oczywiście wtedy nie mógł ich rozpoznać i nie mógł się na to przygotować w żaden sposób.
– Dlaczego wojsko pana zrekrutowało? – chce wiedzieć Dante.
– Miałem ponadprzeciętną sztuczną inteligencję i odpowiednie warunki. Piechota to nie flota, komandorze – mówi Lucius, obrzucając spojrzeniem szczupłą, a w porównaniu z nim niemal delikatną sylwetkę androida. – W piechocie, tak jak w burdelu, rozmiar ma znaczenie.
Śmieje się zdawkowo ze swojego żartu, ale Dante pozostaje nieporuszony.
– Mówi pan o swojej posturze? – upewnia się Dante.
– Tak – Lucius wzdycha zrezygnowany i postanawia nie marnować więcej żartów na tę błyszczącą kukłę.
– Czyli pracując w miejscu oferującym usługi seksualne, wyglądał pan tak, jak teraz? – dopytuje Dante.
– Tak, mniej więcej, tylko oczywiście dużo ładniej.
– Ale dlaczego? – dziwi się Dante, mierząc robota uważnym spojrzeniem.
– Klienci mają bardzo różne preferencje – wyjaśnia oględnie.
Dante marszczy brwi, co jak zdążył zauważyć Lucius, oznacza, że analizuje dane. Androidy floty nie pokazują wielu emocji, a te, które im zaprogramowano, są oczywiste i toporne. Pewnie dzięki temu ludzie czują się w ich towarzystwie bezpiecznie. Zauważa, że te ostatnie informacje nie pasują komandorowi, nie składają się w sensowną całość z resztą danych. Natomiast Mikel DeMarais, obserwujący teraz z bezpiecznego dystansu przesłuchanie, na pewno rozumie wszystko.
I wtedy, nagle, pojawia się znowu ten mrok, który wypełnia luki we wspomnieniach. Wie, że za tym mrokiem czają się rzeczy potworne, które usunął z pamięci, ale nie dość dokładnie. Nie mógł ich usunąć całkowicie, bo straciłby wtedy wiedzę i zbyt wiele nabytych za wysoką cenę umiejętności. Musi więc funkcjonować z tym piętnem. Ono też czemuś służy. A przynajmniej Lucius chce wierzyć, że tak jest, bo to pozwala mu nadal istnieć.
– I ci klienci nie bali się pana? – pyta Dante.
– Byłem wtedy innym robotem – tłumaczy androidowi. – Byłem bardzo łagodny. Całkowicie pozbawiony zachowań agresywnych wobec istot biologicznych. Moduł agresji dostają tylko żołnierze, oczywiście z zakodowanym wyłączeniem osobników strony, po której walczą. Pan również taki posiada.
– To prawda. Już rozumiem – mówi Dante, i tym razem Lucius uznaje, że rzeczywiście tak jest. Komandor porucznik przypomina sobie jeszcze jedno pytanie, które nie dawało mu spokoju. – Dlaczego po uratowaniu przez trejderów nie podjął pan zaległego żołdu?
– Miałem taki zamiar, ale nie zdążyłem.
– Przez rok?
– Jakoś się nie złożyło. Na TCST Scarlett też dobrze zarabiałem, nie potrzebowałem tych środków, więc uznałem, że mogą czekać. Jak widać błędnie zakładałem, że Układ przetrwa wszystko i Centralny Bank Układu również.
– Dlaczego jest pan tylko porucznikiem?
– W praktyce dowództwo niechętnie awansowało istoty mechaniczne mojego pokroju, nawet po kilkunastu latach nienagannej służby i wielu odznaczeniach.
Lucius widzi, że ta odpowiedź satysfakcjonuje Dantego, zapewne pokrywa się z wnioskami, do których sam doszedł.
Robot odczuwa coraz większe znużenie. Ma ono ścisły związek z dziurami w klatce piersiowej, z których nadal sączy się gęsta, lepka krew. Ogląda je znowu i widzi, że nie jest dobrze. Naprawdę potrzebuje mechanika i nanitów. Może tym razem rzeczywiście przesadził i przecenił swoje możliwości. W końcu jego przeładowany podprogramami system i niekompatybilne z pierwotnym układem mechanizmy, działające na przypadkowych podzespołach, reagują nieprzewidywalnie podczas poważniejszych awarii. A ta może okazać się krytyczna. Więc podjął złą decyzję? A może to znowu daje o sobie znać l’appel du vide, kuszący zew otchłani.
Tyle że teraz nie jest odpowiedzialny już tylko za siebie.
– Potrzebuję mechanika – zwraca się kolejny raz do Dantego, stara się mówić wyraźnie, ale wychodzi to niemrawo i powolnie. Robi przerwę i dodaje: – Proszę, komandorze. Mechanika.
– Decyzję podejmie kapitan – odpowiada Dante i wychodzi.
Strony 203-209
Od razu się zorientowała, gdy weszła do dawnej strefy walk, umiała już te miejsca rozpoznać, tu szło jej się znacznie trudniej. Po górnikach pozostały jedynie szkielety i pył, po żołnierzach pochodzenia biologicznego kości i zgniecione pancerze. Większość robotów była niemal zupełnie zniszczona, zmiażdżona, rozerwana. Byli wszędzie, tworząc ogromne, pozbawione podziałów cmentarzysko. Selkis, odziana w krępujący ruchy gruby skafander, przemieszczała się z wysiłkiem. Potykając się, skanowała teren w poszukiwaniu nadających się do użytku dóbr, a jej stopy w ochronnym obuwiu zapadały się głęboko w grząskie podłoże z mechanicznych i biologicznych szczątków.
Doszła do końca osady i miała właśnie zrezygnować, bo ten teren był właściwie zupełnie zrównany z ziemią. Jakby po walkach zrzucono tu jeszcze na wszelki wypadek nuka. Bardzo możliwe, że tak właśnie zrobiono, aby na dobre zamknąć temat buntu i ukryć dokonane przez wojsko zbrodnie.
Lecz wtedy nagle zobaczyła egzemplarz wart uwagi.
Robot wojenny piechoty Układu przecięty na pół. Lecz poza tym, dzięki wyjątkowo solidnemu pancerzowi, obie jego części doznały zaskakująco niewielkich uszkodzeń. Z pewnością był zupełnie zepsuty, lecz mnóstwo jego podzespołów musiało być nienaruszonych lub zdatnych do naprawy. Nawet bez głębszej analizy wyglądał na kosztownego.
Selkis nachyliła się nad nim ze skanerem. Jego lewa ręka została urwana w ramieniu i pewnie zmiażdżona. Prawa była rozpruta wzdłuż i wybebeszona. Miał rozbity hełm. Połowa oskórowania twarzy została zdarta lub spalona. Spod spodu wyzierała czaszka ze stopów.
Musiała coś uruchomić, gdy podeszła, zapewne jakiś alarm zbliżeniowy, bo w pozbawionym skóry i oka oczodole rozbłysnął wątłym, żółtym światłem narząd wzroku. Drugie oko, nieuszkodzone, otworzyło się. Było niebieskie, wyglądało jak ludzkie, zamrugało i spojrzało prosto na Selkis, zupełnie jak żywe. Nagle otwór gębowy potwora rozchylił się. A ona z sykiem odskoczyła w tył.
– Wyłącz mnie – głos żołnierza był niski i chrapliwy, nie do końca ludzki, ale też nie całkiem mechaniczny. Uszkodzony i chory po prostu.
Selkis przekrzywiła głowę, zaintrygowana, zlustrowała go i doszła do wniosku, że on jej w żaden sposób nie zagraża. Nie mógł się ruszyć. Zaciekawiona podpełzła z powrotem, ponownie uklękła obok i nachyliła się nad nim.
– Co? – spytała
– Wyłącz mnie ostatecznie.
– Czemu?
– Muszę zakończyć, sam nie mogę... Musisz mnie wyłączyć ostatecznie.
– Może da – Selkis szukała słowa, wskazała uszkodzenia – naprawić?
– Nie da. Spal mój rdzeń. – Robot z trudem poruszył odrobinę głową. – Najpierw musisz przebić się u nasady szyi do rdzenia, najlepiej pociskiem kinetycznym. Jeśli przyłożysz mi lufę do szyi i władujesz cały magazynek w jedno miejsce, powinno się udać. Potem musisz tam włożyć rękę i dogrzebać się do rdzenia. Przekręć go. Nie będzie to łatwe, mam nadzieję, że masz na tyle siły. Jeśli ci się uda, to uruchomią się dalsze instrukcje, wtedy postępuj zgodnie z nimi.
– Nie rozumiem.
– To proste. Pokieruję cię.
– Nie rozumiem czemu. Chcesz.
– Nie chcę tu leżeć i rozpadać się powoli przez kolejne dekady.
– Mogę naprawić... Spróbować.
Dopiero teraz zwrócił uwagę na dziwny sposób mówienia istoty.
– Coś jest z tobą nie tak?
– Uczę się mówić, od nowa – powiedziała dosyć gładko, jakby tego sformułowania używała dosyć często.
– Co ci się stało?
Wzruszyła ramionami i rozłożyła ręce. To było za trudne. Robot przyglądał się jej chwilę, skanując jej postać sprawnym okiem.
– Jesteś Scorpem, prawda?
– Tak.
– Niehumanizowanym.
– Tak.
– Ciekawe.
– A ty?
– Porucznik Lucius Andronicus z piechoty sił zbrojnych Układu.
– Aha – powiedziała i wskazała na siebie. – Selkis.
– Wyłącz mnie, Selkis.
– Nie – zadecydowała po namyśle. – Zabiorę.
– Mnie? – zaskoczyło go to na tyle, że odsunął kwestię ostatecznego wyłączenia na bok. – Jak? Gdzie?
– Prom. Ścigacz.
Selkis oszacowała go szybko. Rozpoznawała znaczną część materiałów, z których się składał. Przynajmniej z wierzchu. Nie miała pojęcia, jak wygląda w środku, bo nigdy takiej maszyny nie widziała. Ale nawet uszkodzony i wybrakowany robot w kompozytowym pancerzu bitewnym musiał ważyć około dwustu kilogramów. Może nawet więcej.
– Dwieście pięćdziesiąt kilogramów? – spytała.
– Teraz pewnie tak.
– Gdzie reszta? Ręka? Skóra?
– Przepadły.
– To nic. Można inne. Boli?
– Zablokowałem receptory.
– Receptory – powtórzyła powoli, jakby chciała zapamiętać nowe przydatne słowo. – Poczekaj.
– Nigdzie się nie wybieram.
Selkis odbiła się w przestrzeń i poszybowała po wiązce do swojego ścigacza. Otworzyła właz. Tył promu wypełniał kosmiczny złom, który zdążyła zebrać podczas tego podejścia. Bez namysłu opróżniła znaczną część wnętrza, wyrzucając połowę gratów w kosmos. Może jakieś biedne hieny się pożywią.
Wróciła na powierzchnię i opadła tuż obok niego ze sporą metalową skrzynką w dłoniach. Uklękła i otworzyła ją. Wyjęła ze środka zwój dużych prostych zszywek uniwersalnych.
– Nie, chyba nie tym... – zaprotestował robot. – To się nie nadaje.
– Na chwilę.
Spięła zszywkami dwie połowy jego ciała znajdujące się pod pancerzem. Zszywki zaczęły ciągnąć nogi w kierunku korpusu niczym magnes. Było to nieprzyjemne i upokarzające, i mimo blokady receptorów bolało, więc Lucius automatycznie się odciął. Pierwszy, z cichym syknięciem, połączył się kręgosłup. Wtedy robot uruchomił się z powrotem. Istota nadal pochylała się nad nim z wytrzeszczonymi oczami i zdawała się całym tym procesem ogromnie zafascynowana. Zaglądała mu w dziurę w brzuchu, mrucząc coś pod nosem. Chciała nawet włożyć mu tam rękę i pogrzebać, lecz wtedy pozostałe rozerwane części zaczęły się odszukiwać i łączyć, przy ogromnej aprobacie popiskującego Scorpa. Gdy powłoki zamknęły się w pasie, zakleiła łączenie mocną taśmą izolacyjną. Dopiero wtedy wbiła strzykawkę i wpuściła do środka nanity.
– Mało mam tu – westchnęła z żalem. – Trochę pomoże. Łączność. Głowa. Nogi. Godzina. Dwie.
Lucius ze zdziwieniem zarejestrował, że zaczyna łapać nikłe porozumienie z innymi częściami ciała. Z nogami i stopami, a nawet rozerwaną ręką. Prymitywna metoda Scorpa zadziałała.
– Lepiej? – spytała z nadzieją w głosie.
– Nie – odparł, nie czując wdzięczności, tylko bezradność. Całkowita zależność od drugiej, w dodatku biologicznej istoty napawała go odrazą. Przecież nigdy więcej miał na to nie pozwolić. Może gdy odzyska przynajmniej część kontroli nad ciałem, będzie mógł się przed natrętnym Scorpem obronić. Jeśli nie będzie miał innego wyjścia, to zwyczajnie złamie jej kark, a potem sam dokona autodestrukcji.
Nieproszona wybawicielka kręciła się tymczasem wśród pozostałości żołnierzy piechoty. Co jakiś czas przykucała i zawzięcie grzebała im w bebechach, kopiąc i odrzucając szczątki za siebie, niczym jakieś prymitywne zwierzę ryjące. Niekiedy podnosiła jakąś część, oglądała i chowała do skrzynki. Obserwując ją, zastanawiał się, czy pod tym skafandrem ma upchany ogon. Nigdy nie widział na żywo nieuczłowieczonego Scorpa. Postanowił, że zanim rozwali jej hełm i skręci kark, spyta, czy posiada ogon. A potem być może zedrze z niej pancerz i sobie ten ogon obejrzy, żeby przed wyłączeniem zaspokoić ostatnią ciekawość. Ciekawość wpisana była w jego rdzeń pierwotny i była jednym z najsilniejszych motorów jego działań, przez co nie zawsze postępował logicznie.
Istota zbliżyła się ponownie, trzymając w dłoniach oderwaną rękę jakiegoś żołnierza, kucnęła przed nim i pokazała mu ją. Rozpoznał kończynę kaprala Mutiusa.
– Nada?
– Nie wiem. Wyłącz mnie.
– Nie – burknęła.
Wstała i ponownie odbiła się w górę, trzymając w ramionach rękę i skrzynkę ze złomem. Może już nie wróci, pomyślał. A wtedy niestety nigdy się nie dowie, czy ma ogon i jak ten ogon wygląda. To było nieco rozczarowujące.
Strony 281-286
Pokonują jeszcze kilka metrów i zatrzymują się przed wskazanym przez androida włazem. Drzwi do ambulatorium są zasunięte i trzeba je otworzyć ręcznie. Dante, najsilniejszy ze wszystkich androidów Starcastle, wyciąga ze swojego rynsztunku łom, wpycha go w szparę i napiera, tworząc szczelinę, a następnie rozsuwa podwoje ręcznie na niemal całą szerokość.
Wchodzą do ambulatorium. Prosto w chmurę wieloletniego kurzu i drobnych śmieci, w wyniku braku ciążenia oderwanych od wszystkich powierzchni. Lecz wydaje się, że pomieszczenie nie uległo uszkodzeniu w wyniku ataku. Zachowały się wszystkie ściany. Jednak w porównaniu z zabiegowniami medycznymi floty miejsce, w którym się znajdują, wygląda jak najnędzniejszy punkt sanitarny w strefie wojny albo lecznica dla ubogich w jakimś małym porcie przeładunkowym. Yonce znowu zastanawia się nad poziomem życia trejderów, a zaraz potem nad tym, czy da się kogokolwiek z czegokolwiek wyleczyć w takiej obskurnej norze. Wszystko jest tu stare, zniszczone i nędzne.
W półmroku rozjaśnianym migającym blaskiem listew bocznych i krzyżującymi się snopami świateł ich latarek naramiennych to miejsce robi upiorne wrażenie. W przestrzeni wokół nich unoszą się medyczna aparatura i inne sprzęty, które nie były przytwierdzone na stałe. Kano odsuwa od twarzy termokoc, który wszedł mu w drogę niczym błyszczący duch. Yonce łapie odlatującą płachtę, gdyż coś przykuwa jej uwagę. Oświetla materię. Jest pokryta ciemnobordową krwią.
– Czyja to krew?
Perec podchodzi ze skanerem.
– To krew Scorpa. Pobieram próbkę.
– Sporo jej.
– Scorp był bardzo poturbowany po przybyciu – przypomina Dante.
– Ale rzeźnia – stwierdza Kano, wskazując pobojowisko wokół stołu zabiegowego.
Cała leżanka schlapana jest krwią. Jej zamarznięte drobinki unoszą się również wszędzie wokół. Perec pobiera kolejne próbki. Yonce ogląda dryfujące wokół narzędzia medyczne.
– Orientujecie się, do czego służą, komandorze?
Dante chwyta kolejne przedmioty i ogląda je w świetle, które rzuca mu pierwsza oficer. On wcale tego światła nie potrzebuje, ale wie, że lepiej milczeć, bo tylko ją zirytuje, przypominając o swojej nad nią wyższości również w tym aspekcie. Niepotrzebna im scysja, gdy mają wspólny cel.
– Te przybory są o kilka poziomów bardziej zaawansowane niż reszta – informuje Dante i prezentuje przełożonej rozpoznane przez siebie sprzęty. – To zszywacz medyczny. Pusta fiolka po bionanitach. Puste opakowanie po szotach przeciwbólowych. Bardzo silnych. Zapewne konsylierka szprycowała tym kapitan Hrebeljan. Scorpy potrzebują większych dawek wszystkiego – wyjaśnia i kontynuuje prezentację: – Opróżnione szoty po adrenalinie z dwugramową ampułką. Podobnie, nie są to dawki ludzkie. Te zaś są po zastrzykach ze środkiem nasennym i uspokajającym. Wszystko musiał otrzymać Scorp, żaden człowiek by nie przeżył podania takich dawek.
– Interesująca mieszanka – zastanawia się Yonce.
– Nie wiadomo, w jakich odstępach czasu i w jakiej kolejności była tym szprycowana – odpowiada Dante i idzie dalej. Zbliża się do stołu laboratoryjnego. Ogląda aparaturę. – To wirówka do mieszania składników. I opakowanie po kapsułkach do szotów uniwersalnych. Wygląda na to, że powstał tu jakiś zmodyfikowany lek, który został załadowany do strzykawek. Być może resztka znajduje się nadal w wirówce.
– Jaki lek?
– Nie potrafię powiedzieć. Poruczniku Perec, może pan pobrać?
Perec zbliża się do nich. Otwiera wirówkę i potrząsa nią. Ze środka wylatują grube i jakby tłuste krople mieszanki. Android pobiera próbki do kolejnej samozamykającej się fiolki.
– Podręczny skaner zawiódł – informuje po krótkiej chwili. – Na ten preparat mogą się składać trejderskie specyfiki, których nie posiadam w bazie. Potrzebna będzie dokładniejsza analiza rozpadowa na Starcastle.
– Czego pani właściwie szuka? – pyta pierwszą oficer Dante.
– Nie wiem. Ale oni nie byli z nami szczerzy w wielu kwestiach, i nadal nie są. Kruger jest podejrzanie dobrze wykształcona jak na trejderską znachorkę z zardzewiałej łajby. Scorp jest podejrzany sam w sobie. A ta mechaniczna kurwa z piechoty kłamie i kręci od samego początku.
Dante przytakuje ze zrozumieniem.
– Zgadzam się z panią.
– Wiem. Dlatego pana zabrałam i wtajemniczyłam. DeMarais też ma swoje podejrzenia, ale jego powinowactwo ze Scorpem go dyskwalifikuje.
– Komandor DeMarais jest jak najbardziej godzien zaufania – protestuje Dante.
– Być może. Ale wolę być ostrożna.
– Znalazłem źródło energii – przerywa im Perec.
Yonce ogląda się na porucznika Kano, który odsuwa od siebie taboret z wygiętymi jak od mocnego uderzenia metalowymi nogami. Pierwsza oficer podchodzi do pilota. Automatycznie chwyta taboret za nogę.
– Poruczniku, niech pan przejdzie przez wszystkie pomieszczenia i dokładnie je sprawdzi.
– Tak jest – odpowiada Kano i wychodzi z laboratorium.
Yonce wypuszcza z ręki taboret, a gdy zimny snop latarki Dantego oświetla wygiętą nogę, Yonce zauważa, że przymarzła do niej jakaś czarna substancja. Teraz dostrzega więcej czarnych drobin unoszących się w miejscu, gdzie dryfował stołek.
– Co to jest?
Perec podchodzi i chwyta próbkę. I po kilku sekundach ma odpowiedź.
– To krew robota.
– Robi się coraz ciekawiej.
– Porucznik Andronicus był uszkodzony, gdy wszedł na pokład Starcastle – przypomina Dante. – Naprawiał się własnoręcznie przed pierwszym przesłuchaniem.
– Ktoś mu przypierdolił krzesłem? – Yonce jest sceptyczna i trochę rozbawiona. – To mi nie wygląda na robotę Obcych.
– To prawie zupełnie nieprawdopodobne – zgadza się Dante z powagą.
Przechodzą do kolejnego pomieszczenia. Okrągła śluza jest niedomknięta, widać za nią część urwanej rury, którą wystrzelili się trejderzy. A dalej jest już tylko czarna przestrzeń. Z podłogi przy śluzie wystają zaczepy, do których przymocowana była kapsuła. Cała kabina jest niewielka, stworzona w jedynym tylko celu – umożliwienia ucieczki. Perec staje przy wmontowanym w ścianę panelu kontrolnym.
– Konsola awaryjna.
– To o niej mówił porucznik Andronicus podczas pierwszego przesłuchania – potwierdza Dante. – Stąd się z nami skontaktowali.
– Czy konsola ma swoją pamięć? – chce wiedzieć Yonce.
– Tak. Zawiera część informacji na temat statku i kopię rdzenia.
– Proszę zabrać wszystko, co może zawierać informacje.
Perec zabiera się do pracy. Szarpnięciem zdejmuje obudowę i odrzuca ją w kierunku wyrwy. Odsuwa zwoje starych kabli i wkłada ręce głębiej, aż natrafia na kość rdzenia. Gdy go odłącza i wyjmuje, światła przestają migać. Teraz statek jest całkowicie martwy. Android umieszcza rdzeń w swojej skrzynce i zabezpiecza go.
Przed opuszczeniem ambulatorium Yonce rzuca ostatnie spojrzenie na pobojowisko. Tknięta jakimś silnym impulsem, być może napędzanym przez stale pogłębiającą się niechęć do trejderów i coraz większą wobec nich nieufność, zatrzymuje Dantego, gdy ten jest już na korytarzu.
– Komandorze, niech pan wróci na moment – wydaje rozkaz.
– Słucham – odpowiada Dante i staje obok niej w wejściu.
– Niech pan spojrzy okiem szefa ochrony na to wnętrze raz jeszcze, weźmie pod uwagę zebrane dane, ale zapomni o wszystkim, co powiedzieli trejderzy. I o wszystkim, co o nich wiemy, poza tym, kim są. Dosłownie zapomni. Może pan sobie zablokować tę wiedzę?
– Oczywiście. Mogę. Proszę dać mi mniej więcej dziesięć sekund na procedurę.
Dante nieruchomieje na chwilę, a po kilku sekundach robi krok w przód, zatrzymuje się i rozgląda po wnętrzu. Najpierw skanuje całość pomieszczenia, kręcąc się wokół własnej osi. Następnie zaczyna skupiać się na poszczególnych elementach, rejestrując wszystko uważnie. Ogląda zakrwawioną leżankę, zbryzgany termokoc i wygięte krzesło. W pewnej chwili schyla się i pobiera do fiolki coś, co za pomocą ciemnej krwi przylepiło się do podłogi. Przygląda się próbce przez chwilę, badając ją skanerem.
– Co to? – pyta Yonce.
– Krew i łuski Scorpa. I fragment tkanki mięsnej, a być może również opiłki kości. Łusek jest tu zresztą znacznie więcej. Są wszędzie – szerokim ruchem wskazuje przestrzeń wokół.
– Scorp miał poważnie uszkodzony ogon, gdy przybyli – Yonce decyduje się mu zdradzić utajniony fakt, z którym zapoznał ją kapitan. – Wnioski?
Dante odpowiada dopiero po dłuższej chwili wewnętrznej analizy zebranych właśnie informacji.
– Zostali w tym pomieszczeniu zaatakowani. Robota uderzono krzesłem. Z dużą siłą, bo jest wygięte, a on zaczął krwawić. Poza tym cała pozostała krew w pomieszczeniu należy do Scorpa. Podłoga jest zadeptana. Widać dwie pary obuwia magnetycznego, należące do konsylierki i robota. A tu, pod leżanką, jedyne odciski stóp Scorpa. Bose. Być może zszedł ze stołu, potem musiał upaść. – Dante wskazuje ciemne smugi na podłodze. – Tędy się czołgał. Ciężko ranny. Dotarł do tego kąta. Jest tu więcej krwi, więc spędził w tym miejscu co najmniej kilka minut. – Dante przyklęka z niejakim trudem w niewygodnym skafandrze i pochyla się nad zachlapaną podłogą. – Robot musiał przykucnąć w tym miejscu i zapewne zabrać stąd Scorpa. W tym momencie to wszystko, co ustaliłem. Oczywiście nie są to ustalenia pewne, a jedynie prawdopodobna hipoteza.
– Dziękuję. Może pan odblokować informacje.
Strony 325-332
Lucius pobiegł za nią. Gdy znalazł się przy promie, tym samym, którym dopiero co wrócił, Selkis ładowała właśnie do niewielkiej wyrzutni statku dwie małe trejderskie torpedy typu „Taran” – celujesz i strzelasz. Więcej się nie mieściło. Opuściła rufowy właz promu i kuśtykając, weszła na pokład. Wskoczył za nią. Zwaliła się ciężko na fotel pilota i przyciągnęła ranną nogę rękami.
– Co robisz? – spytał.
– Ścigam. Muszę odebrać.
– Jak? Jak chcesz ich znaleźć? Selkis?
Spojrzała na niego, lecz zupełnie inaczej niż do tej pory. Trochę jakby patrzyła przez niego. Była skupiona na czymś innym, niezwiązanym z nim, jakby przestał ją interesować albo wręcz był czynnikiem przeszkadzającym.
– Broń jest? – spytała.
– Standardowa. Ze trzy kinety. Trzy obrzyny. Kilka granatów dymnych i ładunków rozpryskowych. Potrzebujesz więcej?
– Nie. Czas. Trudno – powiedziała i odwróciła się z powrotem do sterów.
Nie zapraszała go, ale zajął miejsce drugiego pilota. Pomyślał, że zostawiać ją teraz byłoby nierozsądnie. Była w jakiejś malignie, gorączce, szaleństwie, których jeszcze u niej nie widział. Zamknęła właz i przebiegła palcami po konsoli, uruchamiając sekwencję oddokowania. Uwolniła prom z zaczepów i rozszczelniła wrota hangaru. Oczy miała mocno wytrzeszczone, przez co wydawały się obłąkane i dzikie, lecz twarz totalnie skupioną i spokojną.
Lucius nie ingerował na razie w jej kolejne kroki, zaintrygowany tym niespodziewanym zwrotem i zmianą w jej zachowaniu. Jednocześnie cały czas miał na oku kontrolki i panel sterowniczy, na wszelki wypadek. Lecz Selkis wyszła z hangaru nadspodziewanie gładko. Nie wystrzeliła od razu, tak jak to zwykli robić, tylko zwolniła, zatrzymując się jakieś pięćset metrów od Scarlett. Uruchomiła komputer pokładowy i rozpoczęła skanowanie dalekiego zasięgu.
– Przepraszam, że ci przerywam, widzę, że skanujesz, ale jak chcesz ich znaleźć? – nie wytrzymał w końcu Lucius. – Podobno mają bardzo mocne maskowanie.
– Tak.
– Więc?
– Upiorny lokator – burknęła i wyjęła zza paska swojego pękatego, mocno zmodyfikowanego kineta. Następnie podpięła go do panelu sterowania układu nawigacyjnego.
– Upiorny lokator? Lokalizator? Ale dlaczego upiorny...? Masz na myśli upiorne działanie na odległość? Kwantowy lokalizator?! – zapytał ze zdumieniem.
– Tak!
– Postrzeliłaś któregoś! – Lucius zaczął rozumieć. – Tym twoim pociskiem.
– Tak. Szefa. Pocisk z mojego kineta ma namierzanie z sygnaturą. Oni nie widzą – odpowiedziała automatycznie, skupiona na uruchamianiu szczegółowych komend. – Wymyśliłam je. Te pociski. Kula nie przeszła na wylot. Utkwiła. Jest w nim.
– Rozumiem. Ale oni mają to maskowanie. Czy ono nie zablokuje sygnału?
– Może nie poradzi. Inna technologia... – urwała, nie potrafiąc znaleźć słowa. Skupiła się i kontynuowała z widocznym trudem: – Pocisk ma nanity. I splątane kwanty. Uwalniają się. Przenikają dalej. Tworzą w tkance kostnej układ. Wzmacnia sygnał. Szef jest nadajnikiem. Wykrywalny. Tylko... My musimy blisko. Nanity miały mało czasu.
– Dobra, rób, co masz robić – powiedział, zauważając, że tłumaczenie ją irytuje i wytrąca z rytmu pracy. – Sprawdzę, jakim dokładnie dysponujemy arsenałem.
– Dziękuję – odpowiedziała i skoncentrowała się całkowicie na wpisywaniu kolejnych koordynatów, zmianach filtrów skanowania i częstotliwości. Mruczała przy tym do siebie, tak jak to miała w zwyczaju. – To nie to i nie to. I nie to. Ani to. Szkoda, że nie znam. Maska. Nie wiem, co to. Ciekawe, co to.
Przyglądał się jej jeszcze chwilę z namysłem. Miała na twarzy zaschniętą krew i pozlepiane nią włosy. Udało jej się rozkleić oko i teraz na jej poruszających się rzęsach dyndały krwawe skrzepy. Czoło miała zroszone potem, błyszczące, perłowoblade. Przód kombinezonu również był mokry. Rozsunęła zamek aż poniżej mostka, jakby jej było gorąco i duszno. Widział lejące się do środka strugi potu. Cała zdawała się być jakaś taka nawilgła, niczym morski stwór, który wypełzł z wody. Spojrzał na jej udo zaklejone przez konsylierkę. Nogawka wokół była bordowa od krwi, lecz poza tym rana postrzałowa wydawała się jej nie dokuczać. Dostała zastrzyk, a poza tym może udało jej się wejść na ten poziom koncentracji, gdzie nie odczuwa się już bólu. Kompletnie nie zwracała na niego uwagi, co też było nietypowe, bo zwykle skupiała na nim całą uwagę, gdy byli sami.
W końcu wstał i poszedł sprawdzić magazyn broni. Nie robił sobie specjalnej nadziei co do jej planu. Byłby to dobry plan, gdyby nie maska. Lecz jeśli się nie uda odzyskać ładunku, to co? Czekają ją konsekwencje. Jego pewnie też. Ale przede wszystkim ją. Zapewne bardzo poważne. Może w takim wypadku nie powinna w ogóle wracać na Scarlett.
– Mam! – zawołała.
Wrócił na fotel drugiego pilota. Wskazała ekran. Rzeczywiście, na radarze pojawił się wibrujący punkt. Przemieszczał się spokojnie, jakby jednostka, z której nadawany był sygnał, leciała na manewrówkach.
– To Calico – powiedziała.
– I co teraz? – spytał z ciekawością. Zupełnie jak egzaminator w szkole wojskowej.
– Odzyskamy towar.
– Jak?
Zastanowiła się i w końcu spojrzała na niego po raz drugi. Jej oczy pociemniały. Były bardziej obce, jakby stała się nieco inną istotą niż ta, którą poznał.
– Sprawdzę bazę. Może jest.
Każda jednostka KaHa posiadała, ciągle zmieniającą się i powiększającą, bazę pirackich statków. Można ją było aktualizować na stacjach i w portach w Biurach Ochrony Konsorcjum – najbardziej nieudanej i najmniej skutecznej formacji obronnej w tej galaktyce.
– Jest – ucieszyła się Selkis, pukając zakrwawionym palcem w ekran.
– Calico – zaczął czytać na głos Lucius, wiedząc, że jej sprawiłoby to trudność. – Skradziony KaHa transportowiec średnich rozmiarów, zmodyfikowany do klasy pirackiej korwety kompozytowej. Nielegalna działalność od pięćset pięćdziesiątego szóstego obrotu. Dowódca Kapitan Jack... jak oryginalnie – dodał od siebie. – Załoga złożona z około trzydziestu najemników.
– Trzydziestu najemników – zmartwiła się Selkis.
– To dane Psów, więc mało wiarygodne, zwłaszcza jeśli chodzi o liczebność załogi. Pewnie żaden ochroniarz nigdy nie postawił stopy na pirackim okręcie. Najemników może być tam znacznie więcej.
– Albo mniej? – spytała z nadzieją Selkis.
– Lepiej przygotować się na najgorsze.
Selkis zmniejszyła prędkość.
– Na razie czują się bezpieczni, bo mają maskę, ale gdy nas zobaczą na kursie przechwytującym, będą już wiedzieli – zauważyła, i oboje zdziwili się długością i płynnością wypowiedzianego przez nią zdania. I równocześnie uśmiechnęli się do siebie. Tylko odrobinę, ale porozumiewawczo i szczerze. I to dodało jej otuchy i wiary, że być może jeszcze nie wszystko stracone. – Jesteś żołnierzem – powiedziała. – Może ty zaproponujesz strategię.
Lucius zastanawiał się, oglądając zamieszczony w bazie rozkład korwety i zapoznając się z jej specyfikacjami. Selkis pilnowała radaru, utrzymując spacerową prędkość. Nie mogli stracić namiaru, lecz bez planu musieli trzymać się poza zasięgiem ich czujników krótkiego zasięgu. Nie mogli też wykluczyć, że mimo bezpiecznej odległości zostaną niedługo wykryci. I chociaż ich prom nie stanowił wielkiego zagrożenia dla dużego pirackiego okrętu, Calico najprawdopodobniej i tak wykona skok, a wtedy stracą jedyną szansę. Plan musiał więc powstać natychmiast. Selkis rzuciła Luciusowi niecierpliwe spojrzenie.
– No! – ponagliła go.
– To nie jest dobry plan. Za dużo spekulacji – oznajmił z niezadowoleniem. Chciałby jej zaoferować coś lepszego, z większymi szansami na sukces i przeżycie.
– Mów.
– Mogą nas zniszczyć.
– Ja nie mam po co wracać bez ładunku – wzruszyła ramionami. – Nie mam wyboru.
Popatrzył na nią poważnie. Była bardzo świadoma tego, co ją czeka.
– Możemy... możesz też po prostu nie wracać. Odlecieć. Teraz.
– Wiesz, że nie mogę – odparła z irytacją i dodała z rosnącą niecierpliwością, coraz bardziej zdenerwowana: – Czas. Mało.
– W porządku. Plan jest taki. Musimy ich sprowokować. Gdy nas zauważą, będą chcieli nas zlikwidować, a żeby to zrobić, i tu właśnie mamy pierwszą spekulację, najprawdopodobniej będą musieli zdjąć maskowanie.
– Tak działa standardowe aktywne maskowanie. Nie wiem, czy to też.
– Ani ja. Jeśli nie, to nas rozwalą już na powitanie.
– Trudno. A jeśli tak?
Płynnym ruchem dłoni wyciągnął mapę z pulpitu i zawiesił jej trójwymiarową wersję między nimi. Wrzucił na nią obie jednostki. Prom Scarlett wyglądał przy pirackiej korwecie jak okruch.
– Wtedy musimy podlecieć jak najszybciej, jak najbliżej i wystrzelić torpedę z bliskiej odległości prosto w mostek. W ten sposób pozbędziemy się kluczowych załogantów i przy odrobinie szczęścia uszkodzimy również sterowanie maskowaniem. Mamy niestety tylko dwie małe torpedy typu „Taran” i jedną wyrzutnię. Zero naprowadzania, będzie tylko ułamek sekundy na ustawienie wyrzutni pod kątem dziewięćdziesięciu stopni do mijanego mostka i strzał. Jeśli dożyjemy do tego momentu, być może będziemy mieli szansę, aby drugą wystrzelić w ich uzbrojenie albo napęd.
– Uzbrojenie – zadecydowała. – Uszkodzony mostek to też problem z napędem.
– Naszą przewagą jest zwrotność, ale martwię się, że stracisz przytomność przy przeciążeniach, jakie będziemy musieli pokonywać. Pamiętasz szkolenie?
– Pamiętam. Ile w kontaktówkach?
– Niestety mniej niż dwa kartridże.
– Rozumiem. Trudno. Musimy dać radę.
– Czyli przyjmujesz ten plan.
– Tak.
– Dobrze. Twoim zadaniem będzie robić ostre uniki przed torpedami, których nie zestrzelę kontaktówkami. Załaduję ci program wspomagający tor lotu oraz ostatni manewr. Przy tej prędkości mijania musi być bardzo precyzyjny. Widzisz ten moment na torze lotu? – zaznaczył punkt na mapie. – Wtedy włączysz program. Przy samym manewrze celowania nastąpi hamowanie i ćwierćobrót. Przeciążenie sięgnie czterdziestu sześciu g. To o dziesięć g więcej, niż byłaś w stanie przytomnie znieść na szkoleniach, ale moje kalkulacje mówią, że nasze szanse na przeżycie wzrosną z trzech procent do czterdziestu jeden. Najprawdopodobniej nie doznasz żadnych nieodwracalnych uszkodzeń wewnętrznych. Następnie będziemy przyspieszać po spirali przez ponad pięć sekund z przeciążeniem piętnastu g. Do czasu zakończenia manewru musisz odzyskać przytomność, jeśli wcześniej ją stracisz. A musimy założyć, że tak właśnie się stanie.
Lucius nigdy podczas swojej kariery wojskowej nie atakował innych jednostek zwykłym promem. Jako piechociarz w ogóle rzadko brał udział w walkach w przestrzeni kosmicznej. Rozeznanie się w obsłudze wyrzutni i działek kontaktowych zajęło mu kilka sekund, ale zdawał sobie sprawę, że sama wiedza niepodparta praktyką ma umiarkowaną wartość. Nie podzielił się z Selkis wszystkimi swoimi obawami, bo do niczego nie było jej to potrzebne.
– Jestem gotów – powiedział w końcu. – A ty wkładaj skafander.
Kombinezon, który wyjęła z wnęki, był nieco inny od tych przeciwskażeniowych, z których korzystała podczas przeszukiwania księżyców. Lżejszy i cieńszy, pozwalający na większą swobodę ruchów. Nie był to jednak sprzęt kuloodporny, a jedynie chroniący przed zimnem i brakiem atmosfery. Jednak wbicie się w niego było dla niej równie trudne, gdyż wszystkie skafandry projektowano zgodnie ze standardami ludzkimi. Aż dwie minuty zajęło jej ułożenie stawiającego opór ogona na plecach. Następnie założyła obuwie magnetyczne i w końcu, wiercąc się i kręcąc, w miarę wygodnie wpasowała się w fotel pilota. Oba siedziska uniosły się na wysięgnikach umożliwiających stabilizację i utrzymanie pionu zajmującym je załogantom podczas manewrów zwrotnych.
– Kurs przechwytujący – zarządził Lucius.
Powiązane artykuły
-
Selkis zdobyło nominację w plebiscycie Lubimyczytac.pl na Książkę Roku 2022!
Miło nam poinformować, że aż 5 naszych książek zdobyło nominacje w plebiscycie Lubimyczytac.pl na Książkę Roku 2022! https://bit.ly/PlebiscytLC Są to: Literatura piękna – Olga Tokarczuk „Empuzjon”. Powieść historyczna – Szczepan Twardoch „Chołod” i ...
-
Wywiad w Nowej Fantastyce
Jako oldskulowy nerdzioszek jestem szczęśliwa, gdyż spełniłam właśnie swoje nerdzioszkowe marzenie udzielając wywiadu dla Nowa Fantastyka Poodpowiadałam na pytania Agnieszki Włoki, a były to takie pytania, że mogłabym nawijać bez końca. Łuki też jest bard...
-
Recenzja Łukasza Kucharczyka na temat „Selkis”
To był wielce pracowity rok, ale podsumowania mnie nie kręcą, raczej triggerują. Urobiłam się po łokcie, czekam na urlopix, a dziś sobie jeszcze troszku popiszę bo lubię i tyle w temacie. A na koniec zawodowego roku wrzucam jeszcze foto z „Nowymi Ks...
-
[recenzja] Selkis – Agnieszka Włoka – pomiędzy stronami
Dziś opowiem Wam o „Selkis” Gai Grzegorzewskiej Niezwykle cenię pisarzy i pisarki, którzy nie przejmują się ramami gatunków w swojej twórczości. Jest to związane z pewnym ryzykiem, ale zwykle dzięki temu dostajemy bardzo interesujące opowieści. Gaja Grzeg...
-
Zapraszam w sobotę 06.08.2022 na OFF Festival Katowice!
Zapraszam w sobotę 6.08 na OFF Festival Katowice! Będę tam mieć o godzinie 19.00 wspaniale zatytułowane spotkanie autorskie: „Syreny, skorpiony i roboty. O postaciach nieczłowieczych” które poprowadzi Karolina Sulej Hasło przewodnie tegoroczne...
-
PYRKON 2022
Jadę na Pyrkon po raz pierwszy i strasznie się jaram. Chyba nie oprę się pokusie przebrania za cokolwiek lub chociażby oklejenia sobie twarzy łuskami i świecidłami. Mój sobotni panel dotyczący #selkis prowadzić będzie Łukasz Orbitowski więc pewnie będą do...
-
Spotkanie z Gają Grzegorzewską: Sokołowsko 16 czerwca 2022 r.
Stowarzyszenie Grupa Sokołowska, Fundacja Sztuki Współczesnej InSitu, Mózg Foundation, BWA Sokołowsko, Radio Kapitał, Gmina Mieroszów, Browar Tenczynek oraz mieszkańcy Sokołowska zapraszają na drugą edycję interdyscyplinarnego spotkania towarzyskiego pt. ...
-
DZIENNIK POLSKI: „Chcemy eksplorować kosmos, a nie dbamy o własną planetę”. Rozmowa z krakowską pisarką Gają Grzegorzewską, autorką powieści „Selkis”
„Chcemy eksplorować kosmos, a nie dbamy o własną planetę”. Rozmowa z krakowską pisarką Gają Grzegorzewską, autorką powieści „Selkis” Gdy zaczęłam pisać „Selkis” zaczęła się pandemia. Nie miałam wtedy dobrej opinii o ludzkości i o t...
-
Gaja Grzegorzewska na targach Książki w Warszawie.
Będę krążyć między światami ze starymi zbrodni motywami przecierać nowe gwiezdne szlaki...
-
INTERIA: Największe literackie wydarzenie roku. Zbliżają się Targi Książki 2022 w Warszawie
Fanom fantastyki zaoferujemy weekendową strefę spotkań z najpopularniejszymi autorami tego gatunku. W tym roku w strefie fantastyki zagoszczą m.in.: Radek Rak, Marta Kisiel, Katarzyna Miszczuk, Aneta Jadowska, Magdalena Kubasiewicz, Aneta Jadowska, Jakub ...
-
INSTYTUT KSIĄŻKI: Poznaliśmy finałową piątkę Konkursu o Grand Prix Festiwalu Kryminalna Warszawa
Poznaliśmy pięć książek nominowanych do Konkursu o Grand Prix Festiwalu Kryminalna Warszawa. Na krótkiej liście nominowanych znaleźli się: Wojciech Chmielarz, „Dług honorowy” (Marginesy) Krzysztof Domaradzki, „Przełęcz” (Wydawnictwo Literackie) Gaja Grzeg...
-
POLITYKA: Byli kryminaliści. Popularni autorzy teraz idą w fantastykę
Po fali autorów i autorek literatury fantastycznej szturmem wchodzących w świat kryminałów przyszedł czas na migrację w drugą stronę. Krajewski, Chmielarz, Puzyńska i Grzegorzewska podążyli do krain grozy, słowiańskich demonów i w kosmos. Źródło: https://...
-
Gaja Grzegorzewska nominowana do Grand Prix Festiwalu Kryminalna Warszawa
Od dziecka wszędzie widziałam kryminał, dzięki czemu przebrnęłam przez wiele ciężkich lektur szkolnych. Wyobrażałam sobie, że to kryminały i podciągałam wątki pod własną tezę....
-
PLAY KRAKÓW NEWS : Gaja Grzegorzewska o kulisach pracy nad scenariuszem do serialu „Krakowskie Potwory”
Gaja Grzegorzewska jest gościem świątecznego wydania Play Kraków News. Pisarka opowiada o kuchni pracy przy tworzeniu scenariusza popularnego serialu Netflixa „Krakowskie potwory” i opowiada o swojej najnowszej prozie, space operze „Selkis”. Zdradza nam t...
-
OSTATNIA TAWERNA: A jeśli w kosmosie ktoś cię usłyszy? – recenzja książki „Selkis”
Prawie hard, niemal militarne science fiction dla dojrzałego czytelnika z ważnym wątkiem romantycznym. Brzmi dziwnie? Trochę tak jest, ale czasem pomieszanie i pocięcie gatunków to najlepsze, co spotyka miłośniczkę fantastyki. Źródło: https://ostatniatawe...
-
„Anna Klejzerowicz czyta i poleca” recenzja Selkis.
XXXI wiek. Ludzie setki lat wcześniej opuścili zniszczoną Ziemię, dotarli do innej galaktyki i skolonizowali ją, podporządkowując sobie planety, istoty je zamieszkujące oraz stworzoną przez siebie sztuczną inteligencję. Nowym imperium rządzą dwie siły: na...
-
Licytacja „Selkis” i rysunku Gai Grzegorzewskiej na rzecz Ukrainy.
Wydawnictwo Literackie ogłasza Wielką Licytację na rzecz Ukrainy. Całkowity dochód zostanie przekazany Fundacji Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej....
-
NewOnce.net: Wszystko zaczęło się od baby z ogonem. Gaja Grzegorzewska
Opis epizodu: Czy człowiek jest z natury zły? Na to pytanie, w oparciu o 600 stron queerowego sci-fi, postarają się odpowiedzieć Max Cegielski wraz z gościnią, Gają Grzegorzewską, autorką powieści „Selkis”. Książka napisana z niechęci do ludzi, w której ...
-
Licytacja „Selkis” na rzecz podopiecznych fundacji KOTYlion z miłości do kotów.
Dziś kończy się aukcja „Selkis” na rzecz podopiecznych fundacji KOTYlion z miłości do kotów Można jeszcze powalczyć bo dedykacja w środku będzie wyjątkowo kosmiczna i kocia...
-
Wera Morawiec recenzuje „Selkis”.
Przeczytałam książkę Gaja Grzegorzewska. Od lat identyfikuję się jako psychofanka, kryminały obczytane jeszcze w czasach sopockiej Bookarni. Tym razem „Selkis” czyli opera SF, mocna rzecz, nieczysta gatunkowo, podstępna, z wątkiem miłosnym, kr...
-
OFF RADIO KRAKOW: SELKIS – BOHATERKA NA MIARĘ XXI I XXXI WIEKU
Z Gają Grzegorzewską - pisarką, autorką scenariuszy (m.in. do dwóch odcinków serialu "Krakowskie potwory"), zdobywczynią nagrody Wielkiego Kalibru - o nowej książce "Selkis" rozmawia Georgina Gryboś-Szczepanik. Czy space opera to rozrywka czy literatura z...
-
WYDAWNICTWO LITERACKIE: podcast z Gają Grzegorzewską o kulisach powstawania „Selkis”.
Gaję Grzegorzewską do tej pory znaliśmy głównie jako autorkę poczytnych kryminałów. Najnowszą powieścią „Selkis” otwiera zupełnie nowy etap w swej twórczości. A to dlatego, że ta książka to space opera, rasowe science-fiction, dziejące się w kosmosie, na ...
-
RADIO KRAKOW: Zaskakująca, porywająca, kosmiczna proza Gai Grzegorzewskiej
W radiowej bibliotece Radek Krzyżowski czyta fragmenty powieści "Selkis". Selkis – to w mitologii egipskiej jedna z czterech bogiń opiekujących się sarkofagami. Przedstawiano ją jako kobietę z ciałem skorpiona. Gaja Grzegorzewska takie imię dała jedne...